W Atenach jest taki urodzaj zabytków i słynnych artefaktów, że trudno na coś nie nadepnąć. Po kilku dniach zwiedzania widzę kolumny doryckie nawet w porcji frytek. Czas po powrocie spędzony za biurkiem wyjątkowo skutecznie rozmywa obrazy. Jedynymi, które błyszczą niezmiennie jasnym blaskiem pozostały mykeńskie złote maski z Muzeum Archeologicznego. Przeleżały ponad 3000 lat w grobowcach do czasu kiedy odkrył je w Mykenach (wierzący w realność świata Homera) niemiecki archeolog Heinrich Schliemann (Ten sam co odkopał Troję).
Najbardziej znana jest pośmiertna maska jednego z władców określana do dziś Maską Agamemnona. Istnieją wątpliwości czy faktycznie przedstawia króla Troi, bo są opinie, że przedstawia samego Schliemanna!, ale pozostałe są na pewno autentyczne. Wpatruję się w twarze mężczyzn, którzy zmarli ponad 3500 lat temu, może nawet zginęli podczas wojny trojańskiej, w czasach gdy poszukiwano harmonii i piękna, w czasach gdy portret wykuwało się w kamieniu albo złotej blasze tygodniami. Jak wyglądały ich twarze pod maskami. Szczegóły rysów świadczą, że były to portrety konkretnych osób. Wyczerpane, zmęczone twarze wojowników czy spracowane, znudzone twarze filozofów. http://www.namuseum.gr/
Jedna z masek jest inna. Jest wesoła. Okrągła buźka z zadowoleniem i lekką drwiną uśmiecha się lub śmieje się z nas. Może to jakaś interakcja między ówczesnym artystą a „modelem”, jakiś żart albo przesłanie. Wpatrywanie się w jej okrągłe oczy jest hipnotyzujące jak uśmieszek Mona Lisy. Tajemnica w obu przypadkach pozostanie pewnie nigdy nie odkryta.