Tym razem samochód nie wystarczy. W bagażniku mamy rowery a na miejscu zaplanowany spływ kajakowy. Trudno sobie bowiem wyobrazić zwiedzanie rezerwatów biosfery Spreewald jedynie z pozycji kierowcy. To idealne miejsce na tego typu aktywności.
Spreewald na wszystkie rodzaje aktywności
Trasy rowerowe są świetnie przygotowane i oznaczone. Przy braku wzniesień – łatwe do przejechania i nie wymagające żelaznej kondycji.
Trasy kajakowe, także nie wymagają specjalnych umiejętności ani logistyki. Kajakiem dopłyniemy do miejsca, z którego go wypożyczyliśmy, więc odpada problem transportu. Oglądanie życia mieszkańców z poziomu wody, pływając kanałami między ich domami i ogrodami, cumowanie przy restauracjach – jest wyjątkowym doświadczeniem.
Jest też opcja dla wielbicieli białych koszul. To spływ większą łodzią z flisakiem, który odwala za nas czarną robotę, a my raczymy się zimnym szampanem siedząc na łodzi, przy suto stole zastawionym stole przykrytym białym obrusem.
Cottbus dobra baza startowa
Na przedmieściach Cottbus znaleźliśmy przyjemny hotel położony w lesie, z dużym, darmowym parkingiem. Samo miejsce jest przyjemne, z restauracją na powietrzu i kręgielnią w razie jakby lało. Można tu także wypożyczyć rowery lub zapisać się kurs survivalu. To będzie nasza baza do zwiedzania rezerwatu biosfery Spreewaldu.
Rowerem pod kominy elektrowni
Zaraz po przyjeździe i zameldowaniu, ruszamy w pierwszą rowerową wycieczkę po okolicy. Trasa prowadzi z hotelu w kierunku drogi 168 a następnie ścieżką rowerową Hammergraben, przez groblę do miasta Peitz. Polecam zatrzymać się na kawę w okolicznym młynie i z filiżanka czarnego naparu podziwiać kominy elektrowni po drugiej stronie jeziora. Następnie wzdłuż kanału Melxe dojeżdżamy do asfaltowej drogi i skręcamy w kierunku Cottbus. Potem wzdłuż Sprewy dojeżdżamy do przedmieść Cottbus i bez problemu trafiamy do hotelu. Cała trasa to odcinek 32 km, których przejechanie zajęło nam poniżej 2 h.
Zamierzchły dizajn
Plan na następny dzień jest bardziej ambitny. Ruszamy samochodem do Lübbenau, lokalną drogą przez Kolkwitz. Przy drodze zatrzymujemy się tylko przy Flugplatz Museum. Jako, że nie jestem specjalnym fanem militariów zwiedzanie ograniczam do kilku zdjęć enerdowskiego godła i vintage’owego liternictwa na skrzydłach samolotów.
Królestwo kiszonych ogórków
W Lübbenau zatrzymujemy przy budynku informacji turystycznej, aby zasięgnąć języka i pobrać folderów. Zostajemy skierowani na duży parking w miejscowości Lehde, gdzie startuje większość spływów kajakowych.
Parking kosztuje 5 euro na cały dzień. W okolicy znajduje się sporo urokliwych pensjonatów, kilka hoteli i restauracji. Na tyłach jednej z nich znajduje się znane w okolicy muzeum ogórka. Jest ono potwierdzeniem tezę, że atrakcję turystyczną można zrobić ze wszystkiego. Z drugiej strony, może kiszenie ogórków jest dla niektórych owiane nimbem tajemnicy i wymaga iście alchemicznych umiejętności.
Za muzeum ogórka przy “kanale Sueskim” znajduje się wypożyczalnia kajaków. Formalności załatwiamy w restauracyjnym okienku, gdzie popijając kawkę zostajemy poinformowani o przebiegu trasy.
Wyjątkowo atrakcyjny kanał
Trasa spływu jest różnorodna i wyjątkowa. Rzadko bowiem nadarza się okazja, aby przepłynąć kajakiem przez środek miasteczka lub zaczekać na napełnienie śluzy. Płyniemy wąskimi kanałami przez gęste lasy i rozległe łąki a wracając przez kanał Lehder Filess Sud przez miasteczko – zasadniczo wpływamy mieszkańcom na podwórka. Przepłynięcie wybranej trasy zajmuje ponad 3 godziny niespiesznego wiosłowania. Wyjątkowe dla spływów kanałami Sprewy jest także to, że dzięki słabemu nurtowi możemy płynąć „pod prąd”. Zamykamy więc naszą 10 km pętlę i oddajemy kajaki w tym samym miejscu, co je wypożyczyliśmy, czyli przy kanale Sueskim.
Wracamy na parking jedynie po to, żeby z samochodu wyjąć rowery. Dojeżdżamy do centrum Lübbenau (2 km) i przenosimy rowery przez kładkę przy sklepach i knajpce Freddys Gurkenfass. Mijamy przytulne knajpki nad brzegiem Sprewy i kierujemy się drogą do wsi Leipe, dawniej wioski rybackiej założonej w XIV wieku przez Łużyczan. Ta krótka, 11 km trasa rowerowa, z powrotem na nasz parking, prowadzi wzdłuż kanału Hauptspree, którym przed chwilą płynęliśmy kajakiem.
Bibeloty, youngtimery i enerdowska kolejka
Kolejnego dnia ruszamy w trasę zaraz po śniadaniu. Pierwszy postój robimy w miasteczku Burg (Borkowy) zatrzymując się na parkingu, w pobliżu dawnej stacji kolejowej. Niska zabudowa, mur pruski i pelargonie w oknach są takie same jak we wszystkich miasteczkach na terenie Łużyc. Przez miasto także przepływa Sprewa z licznymi kanałami. Jedyne co je wyróżnia, to górująca nad okolicą Wieża Bismarcka. Mnie jednak bardziej zafascynował pobliski parking, który pewnie z okazji jakiejś imprezy, zapewnił się amerykańskimi krążownikami szos. Krążyłem więc wokół nich z aparatem zamiast wdychać bryzę znad kanałów.
Poza starymi samochodami odkryłem także – stare pociągi. Bardzo ciekawym miejscem jest stacja kolejowa w Burg, gdzie wystawiono do zwiedzania stare NRD-owskie składy. Na hali dworca jest przytulna knajpa, a przed nim – stosy vintagowych walizek, które wyglądają, jakby ekipa filmowa zapomniała zabrać rekwizytów.
Rowerem wzdłuż brzegu rzeki
Ruszamy granicą rezerwatu biosfery i za miastem z Straupitz krajobraz się zmienia. Jest otwarty i bardziej rolniczy a kanały Sprewy nie są już takie częste. Miasto Lubeen rozdziela rezerwat no dwa obszary o Unterspreewald i Oberspreewald. Przejeżdżamy przez miasto i parkujemy przy Gasthaus Lehnigksberg. Stąd rozpoczynamy naszą rowerową trasę wzdłuż kanału Hauptspree, wśród rozlewisk i stawów przez malownicze groble i gęste lasy. 10 km do miasta Schleipzig. Na miejscu raczymy się lokalnym wurstem z frytkami i oczywiście ogórkiem oraz zimnym hefewaizen-em. Droga powrotna prowadzi drugą stroną kanału i jest nie mniej urokliwa. Cała wycieczka zajmuje nam prawie 3 h.
Po drugiej stronie lustra
Wracamy do Polski wydłużając sobie celowo trasę. Zamiast jechać nudną autostradą wybieramy drogę na Gubin a następnie wąski i pokręcony odcinek drogi 285 przez Grabice do miejscowości Brody. Wrażenie jest dość przygnębiające kiedy wjeżdżamy do miasteczka. Jest pusto i szaro a rozsypujące się zabudowania i opuszczony pałac pogłębiają nastrój. Nocleg w Pałacu Brody jest zasadniczo noclegiem w oficynie pałacowej, bo główny budynek jest remontowany. Miejsce ma jednak swoją magię z odrobiną egzotycznej dzikości, której ciężko szukać po drugiej stronie granicy.
Forst pachnący różami
Pałac Brody miał być ostatnim punktem na trasie naszej wycieczki, ale obsługa pałacu zdecydowanie polecała nam wizytę w pobliskim Forst i urzekającym ponoć o tej porze roku, ogrodzie różanym. To raptem 18 km więc szkoda byłoby nie zmienić planów. Wizyta w ogrodzie była bardzo przyjemnym spacerem wśród zapachów i nie miałem pojęcia, że jest tyle odmian róży. Niektóre nawet wygrywają konkretną kasę w konkursach piękności.
Dla mieszkańców Dolnego Śląska wyjazd za naszą zachodnią granicą jest szybki i bezproblemowy. Zapewne zupełnie inaczej wygląda zaplanowanie takiej trasy dla kogoś mieszkającego w Rzeszowie czy w Białymstoku. Tak czy inaczej przy granicy można przyjemnie spędzić nawet kilka dni, podziwiając nie znającą granic, przyrodę.