Odbieramy klucze od naszego namiotu i udajemy się na uroczystą kolację w niezbyt uroczystym outficie. Na Sylwestrowy wieczór specjalnie serwowana jest tadżin, kasza kuskus i oczywiście herbata. Uroczystą odmianą są mandarynki i winogrona.
Muzyka Sahary
Wieczór jest wyjątkowy i czarujący bo do północy uczestniczymy w muzycznej uczcie, leżąc przy ognisku na dywanach rozłożonych na piasku. Wsłuchujemy się w dźwięki „saharyjskiego bluesa:” w wykonaniu naszego kolegi Mustafy z kolegami. Muzyka Hassani wykonywana jest przez saharyjskich nomadów. Ma charakterystyczne brzmienie, oparte na połączeniu wokalnych improwizacji z muzyką afrykańską, bluesem i rockiem. Wykonywana jest na tradycyjnych instrumentach, takich jak kastaniety (qraqeb), guembri (bassowy strunowy instrument) czy drony (gaita) ale bywa łączona z gitarę elektryczną i perkusją.
Połączeni z całym wszechświatem docieramy do pierwszego dnia nowego roku. Choć według kalendarza berberyjskiego szampana powinniśmy otworzyć za 12 dni, aby uczcić nowy 2973 rok.
Wrota pustyni i festiwal Nomadów
Pierwszy dzień nowego roku witamy miętową herbatą i piaskową zadymką. Opuszczamy camp i przejeżdżamy kilka kilometrów do wioski M’hamid El Ghizlane. Tutaj odbywa się coroczny, muzyczny festiwal Nomadów – wyjątkowa impreza muzyczna, w której brali udział nawet polscy górale.
Ta mała wioska na skraju pustyni często nazywana jest „wrotami pustyni”. Stąd wyruszają wgłąb Sahary zarówno wypasione terenówki, jak i niespasione wielbłądy. Po rodzinnej uczcie i krótkim photo-walk, my także ruszamy w dalszą drogę.
Sahara to nie tylko piasek
Przejeżdżamy przez piaszczyste wydmy i zarośla trującej mleczary. Mijamy fantazyjne formacje rzeźbione wiatrem z gliny i pyłu. Przejeżdżamy wiele kilometrów po spękanej ziemi, korytem wyschniętej rzeki Dara. Co ciekawe robi się pochmurnie, wzmaga się wiatr unosząc tumany piasku a nawet spada kilka kropel deszczu. To odrealnia scenerię i wywraca do góry nogami stereotyp obrazu pustyni. Podobnie jak kilka miesięcy temu w Omanie na pustyni Wahiba Sands zaskoczyła nas gęsta mgła, tak tutaj kurzawka wśród skarłowaciałych drzew i trujących zarośli, obala wizualny mit.
Dowiaduję się, że w konsekwencji wybudowania tamy w Ouarzazate, życie na pustyni staje się jeszcze trudniejsze. Rzeka Dara nawadniała pustynne obszary i wypełniała studnie. Kontrolowana przez ludzi, będzie raczej podlewać plantacje, niż wsiąkać w spękaną pustynną ziemię. To z pewnością zakłóci ekosystem szczególnie, że w całym Maroko tylko 3 rzeki, nie są rzekami okresowymi.
Najwyższe wydmy w Maroko – Erg Chegaga
Po kilku godzinach podróży docieramy do Campu Nomademoi usytuowanego w pobliżu najwyższych wydm Maroko czyli Ergu Chegaga. Diuny zajmują powierzchnię 40 na 15 km a niektóre ze wzniesień sięgają 300 metrów wysokości. Wypadamy z samochodu i rzucamy się biegiem w stronę wydm aby zdążyć na zachód słońca. To magiczne spektakl, który na tej szerokości geograficznej trwa bardzo krótko. Słońca na chwilę rozpala niebo i chowa się błyskawicznie za horyzontem. Z obserwacji wracam już po zmroku, myląc delikatnie drogę, co podnosi poziom kortyzolu i wzmaga apetyt.
Na kolację podana będzie koza z kuskusem, której stanu w kotle doglądamy wraz z kucharzami i obsługą campu. Wyjątkowy, pierwszy wieczór tego roku, wypełnia nam muzyka Hassani przy ognisku w wykonaniu Mustafy. O spaniu nie ma mowy, bo zaraz po zachodzie słońca niebo rozświetliło tysiące gwiazd, które tutaj są na wyciągnięcie ręki.
Jezioro na środku pustyni
Po poranku spędzonym na wydmach opuszczamy camp i kierujemy się na zachód. To kilka godzin jazdy przez niezwykły krajobraz. Wydmy porośnięte mleczarą już znamy, ale puste i płaskie po horyzont dno okresowego jeziora Iriki, to nowość.
Jest zdecydowanie cieplej niż wczoraj, więc fatamorgana na horyzoncie faluje niezwykle intensywnie. Miraż doskonale tutaj pasuje, bo w końcu jesteśmy na środku jeziora. Znajdująca się w okolicy oberża, z patyków i gliny o wdzięcznej nazwie „Titanic”, doskonale wpisuje się w paradoksalny obrazek.
Raj dla poszukiwaczy skamieniałości
Przejeżdżamy przez kamienistą hamadę, gdzie w każdym (dosłownie w każdym) kamieniu odbite są prehistoryczne stworzenia. To znany obszar wśród łowców „fossilsów” i meteorytów. Bezkres pustyni i gorączka poszukiwacza rozpalają wyobraźnię bardziej niż afrykańskie słońce.
Afrykańska „Monument Valley” i życiodajne oazy
Dojeżdżamy do pionowych ścian wyrastających z pustyni. To marokański „Monument Valey” czyli Jabal Bani. Zerodowane skały przypominają formacje w Arizonie, choć są z pewnością mniej znane. Między wzgórzami znajdujemy studnię z doskonałym miejscem na kamping. Dłuższy postój camperem w takim miejscu, musi być wyjątkowym przeżyciem.
Kilka kilometrów dalej na wschód, docieramy do pierwszej w tym roku asfaltowej drogi N12, którą po pańsku wjeżdżamy do miasteczka Foum Zguid, nazywanego także wrotami pustyni.