Kilkugodzinna promocja albo może błąd systemowy powoduje, że ręka sama klika w bilety na przelot czarterowy Wrocław – Korfu. Inaczej nigdy bym się nie zdecydował, bo choć bardzo lubię greckie wyspy, to Korfu kojarzy mi się z wielką imprezownią. Lecimy po pańsku, bo tym razem z rejestrowym bagażem, za 280 PLN z biura Rainbow linią Ryanair Sun o najbardziej tandetnym logo, jakie widziałem.
Co się wydarzy w Kavos zostaje w Kavos
Z premedytacją ignoruję wszelkie przewodniki i blogi o Korfu wierząc, że niewiedza uchroni przed stereotypami i z otwartym umysłem dam się przyjemnie zaskoczyć. Rezerwuję nocleg w najdalszym zakątku wyspy licząc na niezmącony spokój na naszych krótkich, greckich wakacjach. Późnym wieczorem, po przylocie, odbieramy samochód i pozostawiając za sobą światła stolicy mkniemy opustoszałymi drogami na samo południe wyspy.
Padło na Kavos. Kto tu był lub chociaż czytał o Korfu wie już wszystko.
Jest grubo po północy i zaraz za pierwszym zakrętem w mieście hamuję gwałtownie przed grupką rudzielców w szortach i czekoladowych panienek w bikini siedzących na środku drogi. Im dalej, tym gorzej. Ulicami przewalają się tłumy podpitej młodzieży, a z każdego zakątka dobiega muzyka daleka od Zorby. Po kilkuset metrach już wiedziałem, że tym razem wpadliśmy po uszy. Na dodatek z dorastającym dzieckiem na tylnym siedzeniu, które skanowało okolicę zupełnie nie zgorszone. Liczyłem tylko na to, że nasz hotel prowadzi para greckich emerytów ogrodzona zasiekami od zaistniałej rzeczywistości. Dla nas był to cios znienacka wymierzony bez internetowego ostrzeżenia czy przewodnikowych porad.
Kavos to miasto pod okupacją brytyjskiej młodzieży, która w panice przed brexitem paraliżuje się alkoholem ku czci Dionizosa. Jak zombie wypełzają na ulicę późnym wieczorem, gdzie dziesiątki night clubów dają im schronienie. Snują się w grupach o różnym kolorze skóry i proporcjach, często bardzo zaskakujących. Gdy zaczyna świtać wracają na leża padając w objęcia Hypnosa.
Taki właśnie rezerwat wybraliśmy sobie niechcący na 3-dniowe wakacje.
Jezioro Korrission i plaża Issos
Rano jedyne co przychodzi do głowy, to natychmiastowa ucieczka. Odpalamy naszego Fiata Tipo i zwiewamy z miasta nie oglądając się za siebie.
Trasa 1 – 59 km czas przejazdu 1 h 40 min
Każde mijane miasteczko, każda wioska czy przydrożna altana wydają się lepsze, niż nasze Kavos. Pierwszy dzień spędzamy na piaszczystej plaży Issos przy Agios Georgios, która jest tak rozległa, że można tu nawet znaleźć całkiem sporo prywatności.
Są też wspaniałe wydmy, za którymi majaczy jezioro Korission oddzielone od morza wąską groblą, ale temperatura skutecznie zniechęca do oddalenia się od wody na odległość większą niż kilka metrów. Na groblę podjeżdżamy od północnej strony, gdyż już z samolotu ten przesmyk wydawał się malowniczą drogą. I faktycznie jest, z tym że w sezonie po obu stronach drogi zaparkowane są setki samochodów i trzeba się przeciskać jak na parkingu pod Castoramą w dzień przed długim weekendem.
Zwiedzamy także pozostałości zamku Gardiki i przeciągamy godzinę powrotu przesiadując w kilku tawernach popijając – jakże pyszną – grecką kawę. Po powrocie do Kavos decydujemy się na heroiczny akt wyjścia do sklepu po wino i oliwki.
Cała wyspa w jeden dzień
Czas na przejażdżkę. Zaplanowana na szybko trasa zakłada objazd po największych atrakcjach Korfu, które oczywiście położone są na północy (było czytać). Z Kavos to jedynie 100 km w jedną stronę, ale czas przejazdu to ponad 2,5 godziny. Na domiar złego droga omijająca miasto Korfu przez Achillon jest zamknięta w dzień dla turystów, a przed wjazdem do miasta powstał gigantyczny korek.
Trasa 2 – 190 km czas przejazdu 5 h 10 min
Po ponad 3 godzinach dojechaliśmy do Paleokastritsy, jednego z obowiązkowych punktów programu każdej wizyty na wyspie. To chyba najsłynniejsza miejscowość na Korfu. Rokrocznie odwiedzana przez tłumy turystów, których po pagórkowatym terenie wozi się autobusami pomiędzy pięknymi zatokami otoczonymi turkusowym morzem.
Przy wjeździe do miejscowości jest genialna tawerna La Grotta, do której schodzi się schodami po stromym klifie. Można tu ugasić pragnienie i ssanie w żołądku, a także wypożyczyć motorówkę w celu pogłębienia szpanu. Można także oddalić się na pobliskie klify i zażyć kąpieli w turkusowej wodzie, pławiąc się wśród skał.
Monastyr Angelokastro i wytwórnia pięknych widoków
Paleokastritsa to także nurkowe centrum Korfu. Sześć przepięknych zatok i bogate życie wodne sprawiają, że plaże są oblegane nie tylko w sezonie. Pomiędzy plażami Agios Petros i Paleokastritsa, na wysuniętym w morze cyplu, znajduje się średniowieczny klasztor Angelokastro z XIII w. Widok z jego murów na zatoki poniżej jest obłędny i nie pozwala skupić się na ascetycznych wnętrzach kościoła. Do monastyru prowadzi niezwykle malownicza droga (częściowo jest tu ruch wahadłowy), a przejazd dostarcza niezwykłych wrażeń.
Ruszamy w kierunku miasta Sidari leżącego na północnym krańcu wyspy. Niedaleko jednak udało nam się dojechać, bo w miejscowości Lakones powyżej Paleokastritsy naszą uwagę przykuł stromy podjazd do tawerny Apollon Temple, która reklamowała się super widokiem. Tym razem nie było rozczarowania – pusta knajpka prowadzona przez rodzinę oferowała, poza mussaką, widok na całą Paleokastritsę, okoliczne zatoki i wysepki, a nawet górskie wybrzeże Albanii.
Droga miejscami jest tak wąska, że przejazd przez miasteczka regulują światła, a ruch jest wahadłowy, bo auta nie wyminą się na wąskich ulicach.
Miłość to kanał i przylądek Drastis
Późnym popołudniem dotarliśmy do Canal d’Amour – jednego z najczęściej fotografowanych miejsc na całej wyspie. To wąskie białe klify wcinające się w morze jak palce. Popularne, lecz trochę ciasne miejsce na przytulania, obłapiania i wspólne skoki do wody z wysokich klifów. Zażywamy kąpieli na pobliskiej plaży d’Amour i zamawiamy drinka d’Amour.
Przejeżdżamy wąskimi drogami kilka kilometrów dalej, na przylądek Drastis. To strzał w dziesiątkę, szczególnie o tej porze. Natura objawia się tu jako genialny architekt tworząc fantazyjne formy a zachodzące słońce pięknie uwypukla te wyrzeźbione morskimi falami białe klify. Spokój i cisza. Turystów niewielu i gdyby jeszcze mój dron zechciał latać, to wizualne spełnienie murowane. Po zachodzie słońca wracamy pospiesznie na przeciwległy koniec wyspy. Dojeżdżamy tak padnięci, że żadna impreza nie przeszkadza zasnąć.
Korfu stolica Korfu
Ostatni dzień spędzamy w mieście Korfu, a właściwie Kerkyra, bo to grecka nazwa miasta i całej wyspy. Miasto to forteca, a właściwie dwie weneckie fortece – stara i nowa. Tutejsza architektura to pomieszanie wpływów włoskich, brytyjskich a nawet francuskich. Obok 37 kościołów greckich funkcjonują tu świątynie Artemidy i Hery a nawet synagoga.
W sezonie tłumy turystów zalewają lokalne restauracje i sklepy – to nie to samo co kameralna Kefalonia. Mimo to miasto nie traci uroku i ma swój klimat. Błądzimy w labiryncie uliczek nazywanych kantounia – często tak wąskich, że ciężko się wyminąć.
Ostatni wieczór na wyspie spędzamy w portowej tawernie chwytając ostatnie promienie zachodzącego słońca. Znając kapryśne polskie lato mogą być najgorętszym wspomnieniem z tegorocznych wakacji.
Korfu to świetna miejscówka dla plane spotterów. Lotnisko położone jest właściwie w centrum miasta, a pas startowy zaczyna się przy plaży. Przed nim jest długa betonowa grobla i gdy samoloty schodzą do lądowania, można je obserwować kilka metrów nad głową. Takie europejskie Saint Martin.