Przejeżdżamy kilkadziesiąt kilometrów i parkujemy na rozległym parkingu u podnóża murów miasta Óbidos. Mogę sobie wyobrazić, jak wiele pojazdów zapełnia ten parking w sezonie. Nie mogę sobie jednak wyobrazić, jak te tłumy mieszczą się na wąskich, brukowanych uliczkach tego średniowiecznego miasta.
Spacer po murach Óbidos: dla odważnych i spragnionych
Spacer po brukowanych uliczkach Óbidos to podróż w czasie. Miasto jest doskonale zachowane i otoczone szczelnie murami obronnymi wraz z XII wiecznym zamkiem, który niegdyś był siedzibą królów. Zwiedzanie staje się jeszcze przyjemniejsze, gdy na wejściu damy się skusić na łyk lokalnej wiśniówki Ginja de Óbidos, podawanej w specjalnych, czekoladowych kieliszkach. To chyba jedyna nalewka, którą można nie tylko wypić, ale i zjeść.
Nie należy jednak przesadzać z degustacją, gdyż trasa zwiedzania prowadzi po murach okalających miasto, w większości przebiegając ponad dachami zabudowań. Chociaż ścieżka jest szeroka, nie jest zabezpieczona, a zejścia mogą być stresujące dla osób z lękiem wysokości.
Półwysep Peniche – kulinarny zawrót głowy
Na dzisiejszej trasie pozostało nam do przejechania 25 km, dzięki czemu docieramy na Półwysep Peniche już po południu. Trafiamy do pensjonatu Westside Guesthouse, gdzie zakwaterowano nas w świeżo wyremontowanych przed sezonem, pokojach z okrągłymi łóżkami.
Gospodarz (podobnie jak my) poleca nam restaurację Sardinha, gdzie zamawiamy ośmiornicę – tutejsze popisowe danie. Okazuje się być pyszne, a i rachunek można strawić. Popijamy dania dobrym winem, a potem potem troszkę gorszym już w naszych pokojach.
Miejsce gdzie ocean walczy z lądem
Rano okazuje się, że wystarczy pokonać zaledwie kilkaset metrów, by znaleźć się na cyplu Ilhéu da Papôa. To idealne miejsce na podziwianie rozległych piaszczystych plaż, wysokich klifów a nawet skalnych grot.
Na terenie cypla wytyczono kilka krótkich szlaków turystycznych, a miłośnicy obserwacji ptaków mogą tu podziwiać stada ptaków osiedlające się na skałach. Widoki z Ilhéu da Papôa są oszałamiające, a potęga oceanu jest tu namacalna.
Na krańcu Europy
Ruszamy w stronę najdalej wysuniętego fragmentu Europy, czyli Cabo da Roca. To punkt obowiązkowy każdej wycieczki do Portugalii, więc mimo fatalnej pogody znalezienie miejsca do zaparkowania samochodu graniczy z cudem. Wiatr szaleje, a deszcz zacina z taką siłą, że przemęcza ubrania do cna. Po obowiązkowym zdjęciu przy kamiennym obelisku z napisem „Onde a terra se acaba e o mar começa” („Gdzie kończy się ziemia a zaczyna morze”) rezygnujemy nawet z kawy i ruszamy w drogę powrotną do Lizbony.
Droga powrotna wiedzie przez urocze miasteczko Cascais. Niestety, pogoda skutecznie nas stąd wygania. Po godzinie spaceru w deszczu, zmoknięci i zmarznięci, dajemy za wygraną i zwijamy się do stolicy.