Jak mam jechać nad Bałtyk to dostaję morskiej choroby, a w sezonie nikt mnie tam nie zaciągnie. Z pokolenia na pokolenie przekazujemy sobie tajemnice zbawiennego działania jodu na rozliczne układy w organizmie i wierzymy, że polskie morze jest wyjątkowe.
Przyznać trzeba, że sam pas wybrzeża jest naprawdę wyjątkowo malowniczy. Szerokie, piaszczyste plaże, wydmy porośnięte sosnowym lasem, zachody słońca – wyglądają pięknie na zdjęciach. Gorzej to wypada jak odwrócimy wzrok w stronę wybrzeża.
Mieszkanie z widokiem na morze
Weekendową bazą zostało Ustronie Morskie, gdzie zarezerwowaliśmy apartament reklamujący się widokiem na morze. Myślałem, że to ściema, ale trafiliśmy bardzo komfortowe mieszkanko, z którego balkonu przywitał nas pocztówkowy zachód słońca. Następnego dnia lało więc zjawisko nie jest gwarantowane.
Sądziłem, że pas wybrzeża jest chroniony wzdłuż całej linii brzegowej (z wyjątkami na porty, miasta i poligony) ale w Ustroniu jest szpaler nowych apartamentowców wybudowanych kilka metrów od, i kilka metrów nad plażą. Naprawdę można tu wynająć mieszkanie, z przeszkloną frontową ścianą i z okien sypialni podziwiać słońce chowające się pod podłogą. Niezły też widok też mają spacerujący po plaży widząc ich mieszkańców w bieliźnie i w skopanej pościeli.
Molo, kawa i zdjęcia
Idąc plażą w stronę Sianożęt docieramy do drewnianego molo, na którego końcu mieści się całkiem przyjemna kawiarnia. Samo miejsce jest bardzo fotogeniczne i czekając na kawę można pokręcić się wokół szukając ciekawych kadrów.
Stolik przy oknie
Bliżej centrum miasta ale dalej przy plaży jest restauracja serwująca niezłe dania okraszone super widokiem. Jako, że zlokalizowana jest przy samej promenadzie z wolnym miejscem może być ciężko (nie mówiąc już o stoliku przy oknie). W Ustroniu wzdłuż głównych ulic Kościuszki i Chrobrego jest sporo zatoczek do parkowania (płatnego oczywiście) ale w sezonie i tak może być z tym kłopot.
Szok na plus – Pleśna
Wyruszam na wschód w stronę Pleśnej, małej wioski oddalonej o kilka kilometrów od Ustronia. Droga prowadzi po betonowych płytach przez most na Czerwonej Rzece (brzmi jak coś wielkiego, ale to strumyk i kładka), by nagle skończyć się zakazem wjazdu. Skręcam więc w prawo i gruntową drogą dojeżdżam do wsi Kładno, a potem kawałek asfaltem do Pleśnej.
Pleśna to mała wioska na kilka domów. Zamiast parkomatów jest klepisko na cztery auta, jeden przydrożny bar i apartamenty w stylu nowoczesnej stodoły. Spędzenie kilku dni w przyzwoitych warunkach na odludziu, może kusić.
Do plaży trzeba przejść kilkaset metrów przez sosnowy las pachnący żywicą i szumiący morzem pobliskim. Od strony plaży możemy delektować się już tylko nieskończonością morza i wielkością białych wydm. Jest pusto. Daleko na horyzoncie jeden człowiek ćwiczy jogę lub zbiera psie kupy (ciężko poznać z tej odległości). Psie kupy to spory problem, bo z pewnością trafiają się częściej niż bursztyny. Wstyd.
Z drogi morza nie zobaczysz
Pomiędzy Pleśną a Kładno jest kilka kilometrów wąskiej drogi obsadzonej wiekowymi drzewami zasłaniającymi widok na pola obsypane mleczem. Nawet na mapie Google ten odcinek jest zaznaczona jako aleja starych drzew, ale może to nie zachęta do zwiedzania tylko do wycinki.
Docieram do Gąsek, które słyną z latarni, pod którą umieszczono typową nadmorską infrastrukturę: gofry, automaty do gry, plastikowe makiety lodów, plansze z kebabem i smażalnie. Na latarnię prowadzi prawie 200 stopni za 8 złotych, więc te 50 metrów pokonuję… dronem.
Kilka lat temu podróżowałem po środkowym wybrzeżu poszukując planów do zdjęć Volkswagena T-Cross. Zależało mi na ujęciach z morzem w tle. Pamiętam, że znalezienie drogi z której widać Bałtyk było niemożliwe (pozostały nabrzeża portowe i mariny) jedynym odcinkiem, z którego można było zobaczyć morskie fale jest ulica Nadbrzeżna w Gąskach.
Szok na minus – Sarbinowo
Tandeta pod latarnią była dopiero preludium do prawdziwego zniesmaczenia. Sarbinowo jest chyba centrum polskiego chaosu. Wymieszane dmuchane delfinki z chińskimi smokami, wypożyczalnie quadów, rowerów ze sklepami z pamiątkami, plastikowe reklamy lodów czy automaty ze słodyczami dla dzieci zmieniającymi je w uzależnione od cukru mutanty. To wszystko wylewa się na chodniki spomiędzy kolorowych kramów, skutecznie zabijając pozostające w cieniu niedobitki estetyki.
Chłopy ratują twarz
Nie chcę, aby ktoś odniósł wrażenie, że napiętnuję, wszystko, co polskie zachwycając się zagranicznym ładem (choć mamy własny). Na szczęście następną wioską wybrzeża są Chłopy, które zapewne niechcący, ratują wizerunek okolicy.
Kilka starych szachulcowych chałup podkreślono, stawiając przy każdej tablicę z historią obiektu i rodziny. Można dowiedzieć się, jak zmieniło się życie wsi na przestrzeni lat. Często rodziny tu mieszkające, zajmują budynek od kilku pokoleń. W Chłopach jest też mały port i kilka kolorowych kutrów, które pewnie były pierwowzorem setek obrazów i reprodukcji upiększających ściany domów wczasowych całego wybrzeża. Chłopy balansują pomiędzy oryginalnym skansenem a tandetą z Sarbinowa czy Mielna ciekawe, w którą stronę popłyną.
Za oknem nuda, na mapie cuda
Trzymając się drogi najbliżej morza, przejeżdżam przez Mielno. Nie zatrzymuję się, choć wiem, że „polska Ibiza” dopiero ostrzy pazury na sezon. Nie robiąc sobie zbytniej nadziei, chcę sprawdzić, czy z drogi przez mierzeję widać taflę wody, i już mi wszystko jedno czy Bałtyku, czy Jeziora Jamno. Mijam kilka miejsc, gdzie widać jezioro, jednak wzdłuż całej trasy nie ma ani jednej zatoczki, gdzie można by się zatrzymać na zdjęcia, o punkcie widokowym nie wspominając (szkoda, bo warto lansować rodzime widoki).
Dookoła Jeziora Jamno
Miejsce parkingowe znalazłem dopiero na Przystani Wodnej w Osiekach na wschodnim brzegu jeziora. Od Łazów prowadzi tu malownicza droga wzdłuż brzegu Jeziora Jamno, która dla zmyłki nazywa się Morska. 6 minut spacerkiem na skróty lub 3 minuty samochodem stąd, znajduje się Dworek Osiecki, który wydaje się idealnym miejscem dla planujących aktywny wypoczynek z dala od zgiełku.
Pomysł objechania jeziora Jamno wydawał się świetny do tego momentu. Chcąc bowiem dotrzeć do jeziora od południowej strony, muszę przejechać przez Koszalin. Nie ma drogi prowadzącej nawet w pobliżu brzegu. Poza tym nie bardzo znajduję powód, żeby tam się udać, bo jedna z dróg prowadzi do wsi/dzielnicy Łabusz, a druga do Mariny Koszalin. Wybieram tą pierwszą i ląduję na stanicy WOPR sprzed 50 lat.
Trochę jednak zazdroszczę mieszkańcom Koszalina, bo 10 km od centrum można się znaleźć na odludziu nad jeziorem, a 2 km dalej na tętniącej życiem plaży.